Jeżeli 11 września 2001 r. miałeś pecha i znalazłeś się w jednej z wież WTC, Twój dalszy los zawężał się do kilku niezbyt przyjemnych scenariuszy. Albo zostaniesz pochłonięty przez pożar, albo usmażysz się żywcem od nieprawdopodobnego żaru, podlewanego pozostałościami paliwa lotniczego, które zalewało rozgrzane do czerwoności piętra budynku. Przy odrobinie szczęścia być może szybko padniesz, owładnięty konwulsjami spowodowanymi wdychaniem gryzącego dymu, powstałego ze spalanych wykładzin biurowych. Ostatecznie – przy odrobinie szczęścia – Twoja determinacja i wola walki pozwoli ci przetrwać, poddając się dopiero wtedy, gdy budynek zacznie się zawalać, miażdżąc Twoje wątłe ciałko pod gruzami. Każda z opcji, zaiste, 11 września była realna.
Poczekaj jednak, bo to jeszcze nie koniec. Poza powyższymi możliwościami było jeszcze jedno rozwiązanie tej paranoicznej sytuacji. Był to świadomy skok z wysokości 400 metrów. Na taki krok zdecydowało się według szacunków ok. 200 osób, które były tego dnia uwięzione w wieżach World Trade Center. Prawie wszystkie ofiary pochodziły z północnej wieży, która została zaatakowana jako pierwsza (i zawaliła się jako druga).
W trakcie tego szalonego spektaklu ludzie skakali ze wszystkich czterech stron budynku. Konfiguracje skoczków były różne: pojedynczo, parami i grupami. Spektakl, który trwał nieprzerwanie przez 102 minuty – bo tyle stała wieża północna, nim doszło do kolapsu. Sytuacja była tak irracjonalna, iż niektórzy świadkowie relacjonują, że bezrefleksyjnie patrzyli na spadające obiekty, myśląc, że to odpadające elementy uszkodzonego budynku. Dopiero gdy kilka z tych „elementów” gruchnęło pusto o ziemię, ci zdali sobie sprawę, z czym tak naprawdę mają do czynienia i na co patrzą.
Większość skoczków pochodziła z pięter od 101 do 105 północnej wieży, gdzie znajdowała się siedziba firmy Cantor Fitzgerald. Firma ta straciła wszystkich ludzi, którzy przyszli tego dnia do roboty – 658 pracowników. To prawie dwukrotnie więcej niż ofiar wśród strażaków, co plasuje tę firmę na 1. miejscu w stratach personalnych spowodowanych atakiem. Pozostali skoczkowie pochodzili z pięter 106 i 107, gdzie w słynnej restauracji Windows on the World trwała konferencja. Jeszcze inni skakali z biur firmy ubezpieczeniowej Marsh & McLennan na piętrach od 93 do 100.
Skaczący ludzie byli – nomen omen – zaskoczeniem również dla ratowników zgromadzonych na dole. Zarejestrowany jest przypadek strażaka – Dannego Suhra (zdjęcie poniżej) – który zginął przygnieciony przez kobietę spadającą znienacka z góry. Był to pierwszy strażak, który 11 września w Nowym Jorku stracił życie. Później było ich wielu (a dokładnie 342). Wypatrywać z uwagą w górę musieli również wszyscy ludzie, którzy ewakuowali się z obu wież. W tym miejscu należy wtrącić, że byłoby fatalną plamą na życiorysie uratować się z WTC, lecz zginąć przygniecionym przez osobę, która nie miała tyle szczęścia. Powiedzieć, że byłaby to ironia losu, to nic nie powiedzieć.
Dla tych, którzy skoczyli, lot trwał długie 11 sekund. Śmiało można założyć, że NIE tracili oni przytomności w trakcie lotu. Byli świadomi aż do samego zderzenia z ziemią, które miało miejsce z prędkością ok. 220 km/h. Natychmiastowe wyhamowanie sprawiło, że narządy wewnętrzne (a w tym mózg) implodowały szybciej niż impuls nerwowy dotarł do mózgu. A przynajmniej taką mamy – szczerą – nadzieję. Późniejsze śledztwo wykazało, że to intensywne zadymienie oraz parzące ciepło (a nie stricte płomienie) pchnęły większość ludzi na ich drogę bez powrotu.
Zabójczy mechanizm oparty na podstawowych prawach fizyki był następujący: Samolot, który wbił się w budynek, za pomocą szybów oraz klatek schodowych ekspresowo wtłoczył na górne piętra żar oraz trudny do zniesienia dym. W ciągu kilku minut oddychanie w budynku było wręcz niemożliwe. To właśnie dlatego na nagraniu widzimy tak wiele osób zgromadzonych w życiodajnych oknach. Wielu osobom dym przysłonił pole widzenia, a panika dała się we znaki. Efektem tego osoby te nieświadomie wypadły przez przeszklone okna, taranując je swoim ciałem. Ponadto niewielka część ofiar to skutek nieudanych prób wspinania się po konstrukcji budynku. Ale to i tak by nic nie dało – jak mawiał onegdaj klasyk.
Wyobraź to sobie: jesteś tam na górze, wychylony przez okno, które nawet nie miało funkcji otwierania. Walczysz z wiatrem i trzymasz się elementów konstrukcji wieży, która jest zimna i twarda jak marmur. Bez żadnego miejsca do trzymania się. Wyobraź sobie, że z każdym podmuchem wiatru wydaje ci się, że tracisz równowagę. I wiesz, że w ciągu najbliższych minut będziesz musiał skoczyć, a twoje życie się skończy. Kolega z biurka obok już skoczył…
To właśnie ta irracjonalna natura zamachów na WTC jest tak przerażająca. W jednej chwili po prostu chodzisz dookoła biurka, robiąc swoje interesy, a nagle KABOOM – lądujesz w piekle, zawieszony 400 metrów nad ziemią, wraz ze swoim prywatnym wyborem: spłonąć, udusić się, skoczyć czy dać się zmiażdżyć na śmierć?
Cała historia skoczków WTC skrywa za kulisami jedną pozytywną wieść. Jedną. Widok ludzi, którzy żywcem wyskakują z prawie 400 metrów, był wystarczająco traumatycznym widokiem, aby zmobilizować prawie 1400 pracowników z sąsiedniej (południowej) wieży do niesubordynacji i natychmiastowej ewakuacji, ratując tym samym ich życie. Druga wieża została zaatakowana dopiero kilka minut później, jednak do tego czasu przez radiowęzeł rozchodziły się kojące dusze komunikaty o pozostaniu na miejscach pracy i sytuacji, która rzekomo jest pod kontrolą. A kurwa, nie była! Widok skoczków, którzy uderzali w ziemię i zamieniali się w krwawą mgłę, wielu osobom to dobitnie uświadomił.
Niejaki Eric Thompson, który pracował na 77. piętrze, opowiadał o wydarzeniach tak:
Podszedłem do okna sali konferencyjnej, gdy usłyszałem uderzenie samolotu w sąsiednią wieżę. Przez okno zobaczyłem mężczyznę, który podszedł do okna swojego biura i po chwili wyskoczył. Widziałem przerażenie na jego twarzy i krawat powiewający na wietrze. Widziałem go do samego końca, aż do momentu, gdy jego ciało uderzyło o chodnik poniżej. Teraz, dzięki tym nagraniom, widzimy, że nie kłamał w swoich opowieściach.
UPADEK OBU BUDYNKOW WTC |
A więc teraz znasz już tło historii, która pchnęła te wszystkie osoby do tak dramatycznego kroku. Wszyscy, których widziałeś na nagraniach, wszyscy, którzy tłoczno gromadzili się w oknach, zginęli. Część zdecydowała się skoczyć w otchłań, a reszta zginęła zgnieciona pod setkami ton gruzu i stali. Na tamten jednak moment to nie było pytanie: CZY umrzeć, tylko JAK umrzeć. Żadna bowiem z osób zgromadzonych na piętrach powyżej miejsca uderzenia samolotu nie przeżyła ataku.
.istyfikacje CIA